Schabowa 13, czyli złośliwie o polskiej sobocie

Kupiłem sobie megafon. Ładny, głośny, pomarańczowy, żeby go było dobrze widać i słychać. Stanąłem sobie w sobotę pod blokiem, zadarłem głowę i ryknąłem na całe osiedle: „I raz i dwa! I raz i dwa! Rytmicznie walić! Nie zostawać w tyle! I raz i dwa! I raz i dwa!”. Ochrypłem, ale efekt był. I to wyklepany!

Jako miłośnik dobrego jedzenia, kuchennych eksperymentów i bawienia się smakiem, nie mogę sobie podarować złośliwości w mega wydaniu. Dzisiejsza porcja ironii i złośliwości skierowana będzie w stronę schabowego, tłuczonego zza głowy w sobotę! Bo w niedzielę trzeba mieć kotlety. Koniecznie! Jakoś moim blokowym współbratymcom do głów nie przyszło, że poza schaboszczakiem z kapustą coś jeszcze w niedzielę wchłonąć można. Wszystkie świnie – i te jeszcze żywe i te w rzeźniach, na hakach – drżą, jak i ja, przed weekendem.

 

Wspólne, weekendowe posiłki mogą zaskakiwać nieskończoną różnorodnością

 

Rozpacz bierze, gdy siąść w sobotnie przedpołudnie w blokowej kuchni, w której głos się niesie z samego parteru, na dziesiąte piętro. Co słyszę? Walenie, rąbanie, łomotanie kotletów! Poza sakramentalnym sprzątaniem, oczywiście. O dwunastej kotlet rządzi! Mówiąc bardziej światowo, „kotlet rules”.

Uciekam na zewnątrz, żeby się od kotletowej paranoi uwolnić. A tu okolica rozbrzmiewa rytmicznym, solidarnym w blat rąbaniem schabowego. Co on komu, biedak, winien, że co sobotę urządza mu się rzeź? Rzeź kulinarną, bo nieprzyprawiony, w tłuszczu topiony i przesmażany na nędznych patelniach przyczynia się skutecznie do przyszłej miażdżycy, podniesionego poziomu cholesterolu, dolegliwości wątrobowych, czy nawet zawału? Mam propozycję, by do schaboszczaka dodawać od razu paczkę Raphacholiny. Z góry zaznaczę, że nikt mnie tu o reklamowanie dobrego, sprawdzonego specyfiku nie prosił.

Problem dodatkowy w tym, że – jak pokazuje wyjątkowo zapalczywy i długi czas rąbania – sąsiedzi albo mają pecha trafiać na niezłych twardzieli, którym trzeba spuszczać łomot kilkunastominutowy, albo na obiad zlezie się dwustupokoleniowa rodzina, albo – co przeraża zupełnie – rąbie się kotlety na tydzień z góry. Jak to się na Śląsku Cieszyńskim mówi – „na zaś”.

Od kilku miesięcy, z uporem wnikliwego naukowca, badam częstotliwość weekendowego rąbania kotletów. Wnioski są straszliwe – schabowy nadal, w czasach dóbr wszelakich, wygrywa. Taka, np., chińszczyzna z woka, czy zapiekanka z duszonym mięsem, są rzadkością w sobotnio-niedzielnej kuchni. Boję się, że smutne wrażenia blokowe odnoszą się też do wielu, wielu domów, w których kult schabowego będzie istniał, póki Polacy nie zjedzą wszystkich światowych świń.

 

Przygotowane w żeliwnym woku danie to prawdziwe smakowe przeżycie

 

I nie wojuję tu ze schabowym, bo on sam niczemu nie winien, a dobrze przyrządzony i usmażony jest świetny. Wojuję ze stereotypem. Mięso w niedzielę być musi. To mi przypomina smutne, straszliwe czasy, gdy mama, pracująca w służbach mundurowych, zabierała mnie do jednostki wojskowej, gdzie na straży świeżo przywiezionego mięsa stali UZBROJENI żołnierze WOP-u. Czasy, w których teść – lekarz weterynarii – przemycał chyłkiem do domu z garażu całkiem nielegalne mięso ukryte w kaloszach. Kiedyś mięso w niedzielę to był czysty rarytas. Teraz już, szanowni Państwo Schabowi, homo homini NIE lupus ani donosiciel do UB, bo mięsa wedle woli. Niestety, świadomość wielu nadal w PRLu siedzi i schaboszczaka weekendowego tłuc musi.

 

Kiedyś samozwańczo ogłosiłem się Kuchennym Inkwizytorem. Będę szukał i z uporem wyśmiewał towarzyszące Polakom kulinarne paranoje i zbrodnie, których dopuszczają się na własnych organizmach, rodzinie i smaku. Irytuje mnie nadzwyczaj każdy, zatruwający umysł schemat.

A schematy dotyczące kulinariów są nie dość, że idiotyczne, to w dłuższej perspektywie, po prostu niebezpieczne.

 

Jeśli życzą sobie Państwo przeczytać pozostałe teksty z teki Kuchennego Inkwizytora, zapraszamy TUTAJ.

 

Krystian Wawrzyczek – specjalista z zakresu żywienia, technik i technologii kulinarnych, który wydrukował sobie kalendarz bez soboty

Zdjęcia: Zwilling, Demeyere

www.prestizowakuchnia.pl

 

Szukaj nas tutaj:

 

                

 

 

Artykuły powiązane

Jak gościć wegetarian - świat gentelmana, część 8

Dżentelmen nigdy nie narazi wegetarianina na wizytę w serwującej mięsne posiłki restauracji. Jeśli sam nie jada mięsa, wcześniej informuje o tym zapraszających go na obiad.

Miedziane naczynia kontra te z blachy miedzianej lub pokryte miedzią

Utarło się w świecie kulinariów mówić, że nie ma nic ponad miedziane naczynia. Musisz jednak umieć odróżnić prawdziwe garnki z miedzi, te z blachy miedzianej i pokryte miedzią. Co je różni?

Mój pierwszy japoński nóż - tani, czy od razu drogi? Podpowiedzi specjalisty

Wielu z nas staje przed dylematem - czy, kiedy kupuje się coś, z czym trzeba się nieco na początku pozmagać, warto wydać od razu duże pieniądze, czy lepiej spróbować ostrożnie, „po taniości”.

Czy ktoś ma obowiązek uczyć Cię smażyć i korzystać z patelni?

Ogromna ilość ludzi zakłada, że nie istnieje coś takiego jak instrukcja używania patelni. Inni z kolei chcą dokładnego, gotowego wzoru, jak smażyć. Co z tym począć?

Nadzwyczaj długowieczny dziadek do orzechów marki Drosselmeyer

Ten dziadek nigdy się nie zestarzeje, nie straci krzepy. Zawsze dzielnie stawia czoła wyzwaniom – nic nie jest dla niego „twardym orzechem do zgryzienia”. Rozłupie każdy!

Noże do sushi i sashimi, Yanagi, Yanagiba - leksykon noży, część 10

Noże do sushi, noże do sashimi, zwane Yanagiba, czy Yanagi Sashimi, stały się w Polsce nadzwyczaj popularne z racji upodobania do orientalnych dań.
}